We
wrześniu i październiku 2016 r. na amerykańskie Równiny powróciła
atmosfera rodem z XIX wieku, kiedy to dochodziło do skandalicznych
przypadków eksterminacji indiańskich plemion, które stały na drodze
białego osadnictwa, które przeszkadzały kompaniom handlowym i odkrywcom
złota w ich procederze dewastowania i okradania indiańskich ziem. Świat
ujrzał zbrojne oddziały policji agresywnie atakujących bezbronnych
Indian. Eksterminacja A.D. 2016 r. nie przerodziła się jeszcze w starcie
zbrojne, ale to, że w rezerwacie Standing Rock nikt jeszcze nie zginął,
zakrawa na cud.
W
kwietniu 2016 r., gdy zapadła decyzja o budowie rurociągu Dakota Access
Pipeline, planowanego z Dakoty Północnej do Illinois, nikt się nie
spodziewał, że wywoła on tak gorące protesty. Poprawiam się: nie
spodziewał się nikt z białych władz stanu Dakota Północna, policji
stanowej i inwestorów, bo wszyscy oni zlekceważyli wydawałoby się jeden z
wieluset głosów protestu Indian przeciwko grabieżczej polityce
surowcowej władz USA, bardzo często dokonywanej na terenach
okołorezerwatowych. Po prostu uznano wówczas, że Indianie pokrzyczą i
cała sprawa przejdzie bokiem.
Przeciwko
rurociągowi Dakota Acces Pipeline (DAPL) – o wartości przeszło 3,5 mld
dolarów, który ma transferować przeszło 450 tysięcy baryłek ropy
dziennie – protestowało wiele plemion ze stanów, przez które miał biec
DAPL, ale właśnie w rezerwacie Standing Rock ogłoszono powszechną
mobilizację. Indianie Lakota i Dakota, popularnie znani jako Siuksowie,
swe protesty tłumaczą obawą przed zdewastowaniem zasobów wody pitnej w
rezerwacie. Udowodnili, że DAPL zniszczy święte tereny przyznane im
traktatami. Ujawnili także, że całe to przedsięwzięcie … nie ma
wymaganych analiz wpływu na środowisko, bo przebiegli inwestorzy
zastosowali mnóstwo wybiegów, by tego wymogu uniknąć. Właściciele DAPL
przedstawiali dotąd tę inwestycję jako zbiór mniejszych rurociągów, a
nie jak powinni – jako duży całościowy projekt. Indianie udowodnili, że
cały projekt jest realizowany bez stosowych ustaleń z samorządem
rezerwatu. Krótko mówiąc, DAPL ma znamiona … samowoli budowlanej…
Początkowo
inwestorzy ogłosili wstrzymanie budowy do czasu werdyktów sądowych.
Oczywiście Indianie prezentując te zaniedbania formalne i prawne przed
sądem przegrali, bo tenże przyjął opinię inwestorów podważających opinie
Indian. Odwołanie się od tej decyzji nie powstrzymało budowy, ale
wydawało się, że jest pole do rozmów i do poprowadzenia jakichś ustaleń.
Tak było
we wrześniu. Tymczasem w październiku 2016 r. rezerwat Standing Rock
stał się punktem zapalnym dla protestów w skali niespotykanej jeszcze w
USA w XXI wieku. Protesty Siuksów ze Standing Rock zostały wsparte przez
przedstawicieli przeszło 300 plemion z całej Ameryki – do Obozu Świętej
Skały (Sacred Stone Camp) zjechali Indianie z całych Stanów
Zjednoczonych – w tym i przedstawiciele „spokojnych” plemion – z Kanady,
Meksyku, a nawet kilku państw Ameryki Łacińskiej. Do Obozu zjechało
przeszło 7 tysięcy ludzi, a protest wsparli znani celebryci, aktorzy –
m.in. Pharrell Williams, Susan Sarandon, Mark Rufalo, lider społeczności
murzyńskiej Jessie Jackson, Robert Redford, Leonardo DiCaprio, Jason
Momoa, Shailene Woodley. Ta ostatnia została nawet aresztowana!
Poparcie
dla protestów w Standing Rock – organizowanych pod hasłami #NoDAPL
#StandWithStandingRock, #Waterislife – wyrazili zarówno przywódcy
„radykalnego” American Indian Movement (znanego ze spektakularnych akcji
w latach 70. XX wieku), jak i przywódcy „umiarkowanego” Narodowego
Kongresu Indian Amerykańskich. Wsparcie ogłosili redaktorzy praktycznie
wszystkich mediów tubylczych, wielu indiańskich działaczy społecznych,
duchowych i społecznych.
Ale
inwestorzy DAPL niewiele się przejmując ruszyli z budową dalej. Do akcji
wkroczyły uzbrojone oddziały policji, prywatnej ochrony rurociągu i sił
specjalnych. I zaczęła się jatka. Agresywni policjanci i ochroniarze
zaczęli atakować pokojowy protest gazem łzawiącym i pieprzowym, zaczęło
się strzelanie z gumowych kul do bezbronnych uczestników protestu.
Rozjuszeni mundurowi wkraczający do obozu zaczęli brutalnie przerywać
ceremonie, wyciągać ludzi z domostw, niszczyć indiańskie tipi. Nocami
siły zbrojne zaczęły oświetlać teren obozu silnymi reflektorami i
rozpoczęły niskie naloty śmigłowców – wszystko po to, by zakłócić nocny
odpoczynek i zniechęcić uczestników protestu, a prywatni ochroniarze
atakowali Indian agresywnymi psami.
Ci ostatni posunęli się nawet do prowokacji – jeden z nich uzbrojony w
broń ostrą próbował przedostać się w przebraniu indiańskich bojowników
za linię „frontu”, by ze strony indiańskiej zacząć strzelać do policji i
wywołać w ten sposób zbrojny atak na pozycje Indian.
Początkowa blokada informacyjna w mediach głównego nurtu bardzo
szybko została zastąpiona relacjami w serwisach społecznościowych. Świat
zobaczył siły porządkowe w uzbrojeniu znanym z Somalii, Afganistanu czy
Syrii. Świat zobaczył jak wściekli policjanci bez powodu okładają
indiańskie kobiety kijami i pałkami, rozpylają gaz pieprzowy prosto w
oczy, aresztują przedstawicieli indiańskiej starszyzny…
Lokalny szeryf kłamliwie tłumaczył konieczność zbrojnej interwencji
tym, że w rezerwacie jest wiele „bomb rurowych, pistoletów i innej
broni”.
Konflikt wokół DAPL ma też wymiar całkiem bieżącej polityki i
tegorocznych wyborów prezydenckich. Za projektem Dakota Access Pipeline
stoją politycy republikańscy. Republikański gubernator Dakoty Północnej
ogłosił stan wyjątkowy “w celu zarządzania ryzykiem bezpieczeństwa
publicznego”. Polski serwis „Borduna” przypomina, że gubernator jest
doradcą w kampanii Donalda Trumpa.
Wielkie zdziwienie budzi obłudne milczenie amerykańskich polityków
demokratycznych, którzy o poparcie Indian starali się w trakcie
amerykańskich kampanii prezydenckich. Smaczku dodaje fakt, że Barack
Obama właśnie w Standing Rock Sioux Tribe ogłosił nowe otwarcie w
relacjach rządu USA z plemionami indiańskimi. Przypomniał o tym jeden z
indiańskich przywódców pisząc do prezydenta: “Zobowiązałeś się do
współpracy z naszymi indiańskimi narodami i plemionami na zasadzie naród
vs naród, w celu rozwiązania problemów, które stają przed nami każdego
dnia. Przyszedłeś do rezerwatu Standing Rock w Dakocie Północnej cytując
naszego wielkiego wodza Siedzącego Byka: >>Złóżmy nasze umysły
razem i zobaczmy, co możemy zrobić dla naszych dzieci<<. Z całym
szacunkiem, prosimy o połączenie Twojego umysłu z naszymi i zobaczmy co
możemy zrobić dla ochrony zdrowia i życia naszych dzieci bez zatrutej
wody”.
Wielu Indian ogłosiło, że Hillary Clinton, tegoroczna kandydatka na
prezydenta, zdradziła i odwróciła się plecami od Kraju Indian. Warto w
tym miejscu przypomnieć, że w sąsiedniej Kanadzie parę lat temu – po
niezwykle głośnych i radykalnych protestach tamtejszych Indian pod
hasłem Idle No More! (dość bierności!), którzy protestowali przeciwko
ustawom „zdejmującym” status ochronny z terenów przyrodniczo cennych i
świętych ziem Indian – doszło do zmiany rządu! Indianie kanadyjscy,
którzy dotąd nie angażowali się w polityczne spory białego świata tym
razem poszli na wybory i zadecydowali o przegranej agresywnej
kanadyjskiej partii konserwatywnej i wygranej Partii Liberalnej. Z
podobnej szansy, jak widać, nie skorzystali demokraci w USA, a poparcie
wieluset tysięcy Indian miałoby bardzo wyraźny wymiar…
Tymczasem protest w Standing Rock „rozlał się” po całym świecie. Do
Indian i proindiańskich sojuszników dołączyły społeczności z każdej
strony świata – ludy tubylcze Azji, Dalekiego Wschodu, Australii i
północnej Europy. Do protestu dołączyły organizacje obrony praw
człowieka i środowiska ekologiczne z całego świata.
Wśród nich znaleźli się Polacy - w tym bardzo aktywni indianiści z Poznania - którzy od września informują na
profilach społecznościowych, na blogach i w polskich serwisach
informacyjnych (np. we wspomnianej „Bordunie”) o tym co dzieje się w
Kraju Indian, a jeszcze przed najkrwawszymi incydentami w Sacred Stone
Camp, za pośrednictwem amerykańskiej ambasady w Warszawie, skierowali
list do prezydenta Obamy.
Napisali m.in.: „Z ogromnym niepokojem obserwujemy sytuację w
rezerwacie Standing Rock. Siuksowie i wspierający ich Indianie z
przeszło 280 plemion protestują przeciwko prowadzeniu rurociągu z Dakoty
Północnej do Illinois, który negatywnie oddziałuje na ich tereny
traktatowe.
Indianie swój sprzeciw argumentują zagrożeniem dla czystości wód w
rezerwacie, naruszeniem świętych miejsc i bezczeszczeniem cmentarzysk.
Z ogromną dezaprobatą przyjmujemy informacje o agresji ze strony
inwestora i firm ochroniarskich w stosunku do pokojowo protestujących –
ze zdumieniem dowiadujemy się, że w CannonBall, w miejscu protestu,
dochodzi do licznych naruszeń praw obywatelskich i praw człowieka,
ataków na demonstrantów z użyciem agresywnych psów, gazu pieprzowego i
nalotów śmigłowców.
Doceniamy działania administracji Prezydenta Baracka Obamy
zmierzające do podnoszenia jakości życia w społecznościach indiańskich w
Stanach Zjednoczonych Ameryki, działania na rzecz porządkowania relacji
z plemionami. Z szacunkiem przyjmujemy dotychczasowe działania
prezydenta Obamy na rzecz ochrony środowiska. Z uznaniem przyjmujemy, że
prezydent Barack Obama odwiedzając właśnie ten rezerwat w Standing
Rock, powołał się na słowa indiańskiego przywódcy Siedzącego Byka,
którzy rzekł „Złączmy nasze umysły razem i zobaczmy, co możemy zrobić
dla naszych dzieci” wyrażając wolę współpracy.
Z tym większym rozczarowaniem przyjmujemy ciszę ze strony Białego
Domu w sytuacji, gdy w Standing Rock dzieje się przemoc, przywołująca
najgorsze historyczne daty w relacjach państwa amerykańskiego z
poszczególnymi indiańskimi narodami.
Apelujemy do Pana Prezydenta, za pośrednictwem ambasady USA w
Polsce, o zainteresowanie konfliktem w Standing Rock, o powstrzymanie
narastającej fali agresji ze strony budowniczych rurociągu i o
wysłuchanie wołania przywódców Siuksów ze Standing Rock.
Wyrażamy pełną solidarność z mieszkańcami Sacred Stone Camp i ich
głosami domagającymi się uszanowania ich praw społecznych, religijnych i
prawa do życia w czystym środowisku”.
Jedną z najnowszych akcji, do której dołączyli Polacy jest logowanie
się poprzez Facebooka na terenie Standing Rock. Ma to wymiar wsparcia
dla walczących Indian, ale również praktyczny. Okazuje się, że sieci
społecznościowe są infiltrowane przez policję pod kątem wyłapywania
uczestników pokojowych protestów. Logowanie się tysięcy ludzi z całego
świata mocno to utrudnia.
Przez bardzo długi okres czasu amerykańskie i światowe media o
proteście milczały, choć temat od początku był medialny i dość
egzotyczny, bowiem po raz pierwszy od wielu lat w jednym miejscy
spotkali się przedstawiciele plemion z każdego zakątka Ameryki i jak na
dłoni widać różnice kulturowe między poszczególnymi społecznościami.
Zamiast artykułów w gazetach i filmów w programach telewizyjnych w
internecie zaroiło się od zdjęć, filmików i nagrań prezentujących istotę
protestów, opinie poszczególnych uczestników, a finalnie nagrania
obnażające agresję policji i prywatnych ochroniarzy.
Z czasem o bandyckich zachowaniach policji i o samym proteście
zaczęli mówić najwięksi – m.in. New York Times, Washington Post, CNN,
Guardian, a w Polsce Onet.pl i TVN24. Sytuacją w Sacred Stone Camp
zainteresowała się ONZ uznająca, że nad Missouri dochodzi do łamania
praw człowieka.
W tej niezręcznej dla urzędującego prezydenta sytuacji Indianie
doczekali się wreszcie głosu Baracka Obamy. Ale został on uznany za
wyraz politycznego krętactwa. Dosłownie kilka dni temu ogłosił, że są
prowadzone analizy i że korpus inżynieryjny ma za zadanie poszukać nowej
trasy rurociągu, „przypuszczalnie zlokalizowanego dalej od rezerwatu
Standing Rock Sioux Tribe, którego członkowie i sojusznicy protestują
przeciwko [temu] projektowi od kilku miesięcy, mówiąc, że grozi on
świętym ziemiom plemienia i zasobom wody”.
Mówił też o szacunku dla dziedzictwa Tubylczych Amerykanów, ale po
wielu miesiącach milczenia, które zostało odebrane jako pewnego rodzaju
akceptacja dla bandyckich zachowań policji, te deklaracje brzmią dość
mizernie. I nie wiadomo, co one oznaczają dla samych Indian.
Trzy refleksje na koniec.
Ogrom łajdactwa jaki towarzyszy interwencji policyjnej (bicie ludzi,
niszczenie mienia, kłamliwa propaganda) pokazuje, jak bardzo Stany
Zjednoczone mają problem z czymś, co próbują eksportować na cały świat –
z demokracją. Długie milczenie amerykańskich władz, uznane za
akceptację dla przemocy, pokazuje też, jak bardzo peryferyjnie są
odbierane indiańskie problemy w Ameryce.
Dość niesłusznie, bo konflikt w Standing Rock obecnie przestał być
protestem lokalnym. Tysiące Indian z przeszło 300 plemion przybyło do
Dakoty Północnej, by wesprzeć braci Siuksów, ale także po toby wyrazić
niezadowolenie z tego, jak amerykańskie władze traktują inne plemiona i
zasoby będące pod zarządem indiańskich społeczeństw. Na Facebooku, na
bazie protestów ze Standing Rock, zaroiło się od informacji na temat
lokalnych i regionalnych problemów związanych z dewastacją środowiska w
całej Ameryce. Stany Zjednoczone mają zatem do rozwiązania problem nie
tylko w Standing Rock. I rozwiązaniem, nawet jeśli przyniesie to
krótkotrwałe efekty, nie jest zignorowanie głosu Indian. Zlekceważenie
Indian będzie problemów namnażało.
I sprawa trzecia. Wszyscy ci, którzy znają realia indiańskiej Ameryki
i historię najnowszą jednoznacznie orzekli, że Standing Rock 2016 jest
powtórzeniem Wounded Knee 1973, kiedy to na fali odrodzenia świadomości
tubylczej Indianie z wielu plemion zbrojnie zajęli osadę w rezerwacie
Pine Ridge i ogłosili żądania wolności obywatelskich politycznych,
samorządowych i religijnych. Wtedy z powodu agresywnej polityki FBI
zginęli ludzie, a do dziś w więzieniu w wyniku różnych późniejszych
rozgrywek siedzi – osądzony na sfingowanym procesie – jeden z przywódców
AIM, Leonard Peltier. Amerykanie prowokując eskalację konfliktu wokół
DAPL nawiązują do swoich najgorszych kart historii…
|